Nie pisałam tu nigdy o muzyce. Nie podrzucałam linków do tego, co aktualnie mi (nam) w duszy gra, nie dzieliłam się moimi muzycznymi odkryciami… bo żaden ze mnie znawca muzyki, żaden krytyk… albo inaczej… muzyka to dla mnie sztuka przed którą chylę swe czoło dużo mocniej niż przed sztuką plastyczną na przykład… muzyka (dobra) wywołuje we mnie emocje, których żadna inna dziedzina sztuki wywołać nie potrafi… muzyki stworzyć nie umiem – na nic szkoła muzyczna się zdała i lekcje gry na skrzypcach – zostałam na etapie LULAJŻE JEZUNIU, którego nikt słuchać nie chciał… dlatego do muzyków szacunek mam duży… każdy kto z tą sztuką się mierzy jest w moich oczach po prostu wielki…
jednak nie mówię tu, że każdy kto zagra lub zaśpiewa chwyci mnie za serce, ujmie do tego stopnia, że będę mogła go słuchać bez przerwy, bez opamiętania… raczej wybredna jestem, i w domu z głośników zwykle sączy się muzyka starannie wybrana spośród tego co nam serwuje nasz rynek muzyczny…
któregoś dnia „podsłyszłam” gdzieś w przelocie między jednym a drugim karmieniem Małej Po coś pięknego… wpadło w ucho, chwyciło za serce, wywołało ciarki na plecach… Trójka – radio, którego nie zamienię na inne, zaserwowała mi tę cudną melodię… co ja się potem naszukałam, żeby wiedzieć co i kto to jest… wujek google nawet zawiódł – no bo cóż miałam wpisywać w wyszukiwarkę skoro tylko melodie zanucić mogłam? w końcu znalazłam – okrzyknęłam odkryciem mego życia – Mela Koteluk.
i tak oto Mela zaczęła towarzyszyć mi i Małej Po – przemierzałam kilometry naszego mieszkania z małą Po na rękach, bujając ją w rytm melodii wyśpiewywanych przez Melę. ba! nawet sama zaśpiewywałam się, aby uśpić/uspokoić/ukoić/utulić me dziecię, które w tamtym czasie potrzebowało jak nigdy ramion mamy… jak mantrę powtarzałam sobie wtedy w głowie słowa mojej Pani Profesor od Emisji Głosu, która mówiła, że dzieci uwielbiają śpiewanie… wszystkie szare-bure kotki już były dla mnie nie do przyjęcia, no bo ileż można? a Mela? Mela była idealna… i tak śpiewając, tańcząc, lulając przetrwałyśmy pierwszych kilka miesięcy życia mego dziecka, które już zawsze będą kojarzyć mi się z piosenkami Meli… i cieszę się bardzo, że taki piękny czas (chociaż trudny) wiąże się dla mnie z taką piękną muzyką.
Dlaczego dzisiaj o tym piszę?
spójrzcie:
Najpierw miałam szczęście podejrzeć próbę – i już wiedziałam, że to magia po prostu… a wieczorem, mimo zmęczenia, mimo tego, że dosłownie już padałam z nóg – koncert! nie zawiodłam się nic, a nic… lubię tak, kiedy moje wyobrażenia pokryją się z rzeczywistością… cudowna artystka, ciepła osoba, zdolna niesamowicie, a do tego skromna…
dziękuje Meli i Mężowi memu :*
Koncerty to fantastyczna sprawa, przeżycia nie do podrobienia, nie do zastąpienia niczym innym :)
dokładnie tak!
Uwielbiam ją!
I również byłam na koncercie..:)))
ja do tej pory uwielbiałam, po koncercie – kocham miłością bezgraniczną ;)
nie znam ale chętnie spr co tam tworzy!
buźka
czyli najwyższa pora poznać… ;)
łaaaa!!!:)
ale Wam zazdroszczę:)
tej dedykacji i przeżyć na zywo….. bo płytę właśnie dzisiaj zanabyłam w empiku:)
baardzo lubię:))))
trójkę też;)
buźka&drapanko:)
Basiu a pamiętasz jak Ci podsyłałam linki?
ja jak dzisiaj ;)
:*