Ucieleśnienie.

Dzień jak co dzień.  Wieczór jakich wiele. Mogłoby się wydawać. Mała Po śpi wtulona w sowę od cioci Madzi, w swoim łóżeczku, w swoim pokoju. Szybko dziś usnęła, bo dzień pełen wrażeń – zabawą, śmiechem i radością po brzegi wypełniony. eM ogląda mecz, pewnie jak 90 % męskiej części naszego globu. Naprawdę nic szczególnego. Mogłoby się wydawać. Ale data jaką dzisiaj wskazuje kalendarz szczególna jest dla nas….

…bo 4 lata temu podobnie zwyczajny wieczór się zdarzył. eM oglądał mecz. Tak! to właśnie zdarzyło się podczas ostatniego mundialu ;) Niemcy grali – nie pamiętam z kim, ale na pewno Niemcy to byli (tak nam historia kołem się toczy obok tego narodu). Klamot leniwie przeciągał się łóżku, okna w sypialni były na oścież otwarte, wdzierało się przez nie takie powietrze, na które się czeka przez cały upalny dzień… i w sumie nic nie wskazywało na to, że ten dzień, ten wieczór spowoduje, że nasze życie przyjmie zupełnie inne kształty…

Ten wieczór już na zawsze pozostanie w mojej pamięci jako jedna z najpiękniejszych chwil w moim życiu. To właśnie wtedy okazało się, że jest nas już troje. Taka abstrakcja zupełna. Bledziuchne dwie kreski, a zmieniły wszystko.

Dokładnie 4 lata później. Ucieleśnienie moich dwóch kresek śmieje się, biega, skacze i piszczy z radości –  tak jak ja tego pamiętnego wieczoru.

1

2

3

4

5

7

6

Reklama
Ucieleśnienie.

o ładnych miejscach.

Dwa tygodnie dzisiaj mijają odkąd nasze stopy oderwały się od (polskiej!) ziemi i poszybowaliśmy za zachodnią granicę. Sama siebie pytam: to już dwa tygodnie? patrze w kalendarz – no dwa! jak w mordę strzelił! ale moja czasoprzestrzeń ostatnio jakoś mocno wygięta jest, bo wszystko mi się zlewa… czuję jakby to wczoraj było!

A jak było? pięknie! to jest pierwsze słowo jakie na usta mi się nasuwa… były piękne miejsca i piękni ludzie (ale o nich kolejnym razem). Było tak, że chyba nawet nie myślałam, że może aż tak mi się spodobać. Pierwszy raz pojechałam do Niemiec w czasach licealnych i wtedy to państwo zrobiło na mnie wielkie wrażenie, ale to chyba ze względu na naszą polską, jeszcze wtedy panująca dość mocno, szarość… dlatego teraz nie spodziewałam się z mojej strony jakiegoś większego ŁAŁ, bo wydawało się, że przecież w Polsce wszystko już jest, tyle już widziałam, w tylu miejscach byłam… a jednak… po raz kolejny to państwo mnie zachwyciło! pod wieloma względami, ale jedno o czym muszę napisać to porządek! matko jedyna jak oni tam mają czysto! jakie to wszystko ładne i schludne! te ogródeczki koło domów, te ulice… naprawdę miód na me oczy, które bałaganu i rozgardiaszu nie tolerują!

Zapraszam dzisiaj na małą (wiem, że to pojęcie względne, ale biorąc pod uwagę fakt ile zdjęć zrobiłam a ile pokazuję to naprawdę MAŁA) fotorelację z miejsc ładnych.

1

2

3

4

4

6

8

9

9

10

11

12

13

14

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

o ładnych miejscach.

O tacie.

Dzisiaj kilka słów o tacie (tatusiu, tatuńku – jak zwykła mawiać Mała Po). Mało tu o nim i mało tu jego, bo on tu raczej być nie lubi. Jako bohater nie, ale jako czytelnik owszem ;) Zawsze uważnie czyta, często błędy mi wytknie i skomentuje w specyficzny sposób, w taki w jaki tylko on potrafi.
Jednak z racji wczorajszego święta postanowiłam, że trochę nagnę nasze niepisane zasady i ciut o nim napiszę. Bo jakby na to nie patrzeć gdyby nie on to pewnie i mnie by tu nie było.

Jedno jest pewne – fajnego tatę mojej córce wybrałam! To taki tata, co jak tylko ma czas to potrafi huśtać ją godzinami na huśtawce albo łapać ją na zjeżdżalni (ja niestety do takich zabaw nie mam cierpliwości za grosz!). To taki tata, do którego Mała Po biegnie zawsze z otwartymi ramionami i piszczy z radości, kiedy on wraca do domu. To taki tata, z którym ma się wspólne sekrety omawiane za zamkniętymi drzwiami, za które mama wejść nie może. To taki tata, który pozwala często na więcej niż mama i nie ma strachu w oczach, kiedy widzi nowe „umiejętności” dziecięcia. To taki tata, do którego owe dziecię jest podobne jak dwie krople wody. I w końcu to taki tata, którego Mała Po kocha miłością bezgraniczną.

Wczoraj (korzystając z mej niedyspozycji w postaci anginy – pierwszej w życiu!!!) postanowiłyśmy z Małą Po zrobić tacie małą niespodziankę. Trzeba było skorzystać z tego co miałyśmy w domu, bo lekko uziemiona byłam. Wzięłyśmy, więc gładkie koszulki, farby do tkanin, które już jakiś czas czekały w szufladzie na wykorzystanie i tak oto powstały dwa nowe wdzianka, które z marszu stały się tymi ulubionymi (zarówno przez Po jak i przez tatę).

1

Po lewej stronie koszulka stworzona w 90 % przez Po. Ja tylko wykonałam napis, ona wybrała kolory i treść, no i oczywiście zrobiła wszystkie kropeczki i kreseczki z precyzją godną mistrzowi kaligrafii.

2

3

4

A proces twórczy mniej więcej wyglądał tak:

5

6

7

Mina taty po ujrzeniu córki w koszulce – bezcenna!

:)

O tacie.