Dzień jak co dzień. Wieczór jakich wiele. Mogłoby się wydawać. Mała Po śpi wtulona w sowę od cioci Madzi, w swoim łóżeczku, w swoim pokoju. Szybko dziś usnęła, bo dzień pełen wrażeń – zabawą, śmiechem i radością po brzegi wypełniony. eM ogląda mecz, pewnie jak 90 % męskiej części naszego globu. Naprawdę nic szczególnego. Mogłoby się wydawać. Ale data jaką dzisiaj wskazuje kalendarz szczególna jest dla nas….
…bo 4 lata temu podobnie zwyczajny wieczór się zdarzył. eM oglądał mecz. Tak! to właśnie zdarzyło się podczas ostatniego mundialu ;) Niemcy grali – nie pamiętam z kim, ale na pewno Niemcy to byli (tak nam historia kołem się toczy obok tego narodu). Klamot leniwie przeciągał się łóżku, okna w sypialni były na oścież otwarte, wdzierało się przez nie takie powietrze, na które się czeka przez cały upalny dzień… i w sumie nic nie wskazywało na to, że ten dzień, ten wieczór spowoduje, że nasze życie przyjmie zupełnie inne kształty…
Ten wieczór już na zawsze pozostanie w mojej pamięci jako jedna z najpiękniejszych chwil w moim życiu. To właśnie wtedy okazało się, że jest nas już troje. Taka abstrakcja zupełna. Bledziuchne dwie kreski, a zmieniły wszystko.
Dokładnie 4 lata później. Ucieleśnienie moich dwóch kresek śmieje się, biega, skacze i piszczy z radości – tak jak ja tego pamiętnego wieczoru.