wróciliśmy…

…cali (żołądek Małej Po pozostał na miejscu), zdrowi (choć o przejedzenie było nietrudno :)), nieszczęśliwi (bo co dobre za szybko się skończyło!).

Wbrew wszelkim obawom podróż upłynęła znośnie… ale nie będę teraz pisać, bo myślę, że poświęcę temu osobny post, który może okazać się pomocny dla rodziców dzieci, które cierpią na chorobę lokomocyjną. Ja osobiście przegrzebałam cały internet, wszelkie fora dyskusyjne oraz blogi i tak naprawdę nie znalazłam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Dlatego dziękuję za każdy komentarz pod poprzednim postem, za każdego maila za wskazówkami… wszystkie bardzo dokładnie czytałam i uważam że bardzo mi (a raczej Małej Po) pomogły! dziękuję!

1

2

Reklama
wróciliśmy…

o podróżowaniu.

Mała Po od kilku dni pisze maile do „śwoich dziewczynek”, testuje nową walizkę, cieszy się swoim pierwszym dokumentem tożsamości (który w końcu udało nam się wyrobić po perypetiach urzędowych), opowiada wszystkim, że będzie lecieć samolotem… jednym słowem przed nami mała podróż ;)

A rodzice? mierzą walizki, które jak na złość okazują się być o 2 cm za szerokie (czemuż nas to nie dziwi?), organizują całą logistyczną operację jaką jest dotarcie na lotnisko (a okazuje się, że wcale to nie jest takie proste, kiedy chce się tam dotrzeć środkami transportu publicznego), no i przede wszystkim stresują się tym jak podróż zniesie Mała Po…

Pierwsze symptomy choroby lokomocyjnej pojawiły się u niej, kiedy miała zaledwie kilka miesięcy… i od tamtej pory każda podróż samochodem (ewentualnie autobusem, którym jechała raz w życiu) jest dla nas wielkim wyzwaniem… jadąc w dłuższe (konieczne!) trasy faszerujemy ją jedynym skutecznym aviomarinem, po którym poznać jej nie mogę :( jest osowiała, ospała – zupełnie jak nie ona… dlatego to już jest ostateczna ostateczność i stosujemy ją naprawdę w sytuacjach wyjątkowych… inne specyfiki nie działają – przetestowaliśmy wszystko co można dostać w polskich aptekach, a nawet w aptekach poza granicami naszego kraju, bo dobrzy ludzie, co rusz nam coś podsyłają do przetestowania… już nawet w mej desperacji zaklejałam jej pępek (co wydaje mi się równie głupie jak skakanie na jednej nodze przed podróżą), oczywiście nie pomogło…
Każda przejażdżka (bo tego nawet podróżą nie da się nazwać!) przed którą Mała Po nie dostaje aviomarinu kończy się po ok. 5 minutach niemiłą niespodzianką. I nie przesadzam tu nic a nic! 5 minut – tyle wytrzymuje i przekonał się o tym już niejeden niedowiarek, który miał „przyjemność” z nami podróżować ;)

Sami więc rozumiecie dlaczego tak bardzo się teraz stresuję. Podróż przed nami długa, najpierw autobus, potem samolot, potem samochód… ogólnie kilka dobrych godzin… a ja już zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że ją na takie przeżycia wystawiam świadomie i dobrowolnie… z drugiej strony przez ostatnie lata rezygnowaliśmy z wszelkich wyjazdów właśnie ze względu na jej chorobę, więc może w końcu pora stawić jej czoło i zobaczyć jak to jest wspólnie podróżować?

Pełno obaw we mnie, pełno sprzecznych uczuć, bo z jednej strony cieszę się tak bardzo, a z drugiej tak bardzo się boję jak sobie z tym wszystkim poradzimy, jak Mała Po zniesie lot samolotem… jedno jest pewne ona się cieszy bardzo, i chociaż chyba nie do końca sobie zdaje sprawę z tego gdzie i do kogo jedziemy to jest mocno podekscytowana :) a ja nie chcąc mącić jej radości moimi obawami po prostu chowam je do kieszeni i liczę, że wszystko pójdzie po naszej myśli, a 13 w piątek okaże się dla nas bardzo szczęśliwym dniem ;)

1

2

Zdjęcia zrobiłam już jakiś czas temu przy okazji wyrabiania dowodu osobistego, powstała całkiem duża seria min poważnych przeplatanych tymi „głupawkowymi”. I mimo, że było ich sporo mieliśmy problem, aby do dowodu wybrać to odpowiednie, ale udało się!

PS. Wszelkie dobre rady w sprawie podróżowania z dzieckiem cierpiącym na chorobę lokomocyjną chętnie przyjmę. Szczególnie zależy mi na podzieleniu się doświadczeniem w kwestii podróży samolotem. Z góry za każdą radę dziękuję!

o podróżowaniu.

o rodzącej się przyjaźni.

Być może to właśnie tego sobotniego popołudnia narodziła się  pierwsza dziecięca przyjaźń Małej Po. A może nawet taka na całe życie?
Być może to właśnie wtedy, kiedy  biegały boso po trawie i łapały bańki mydlane  powstała więź, która będzie mieć wpływ na ich dalsze życie.
Być może za jakiś czas nie będą wyobrażały sobie dnia bez wspólnych pogaduszek i zdradzania najskrytszych tajemnic.
Być może to właśnie ze sobą będą chciały rozmawiać o swoich problemach mniejszych i większych.
Być może…

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

Na tę chwilę jedno jest pewne! Mała Po mówi, że ma „psyajciółkę Gosiunię”, a paskudny wiatraczek z różowym kotem, który przez ostatnie dni był na liście top 10 wśród jej zabawek – bez najmniejszych oporów wymieniła z Gosią na pierścionek ;)

o rodzącej się przyjaźni.