Piasek znowu wysypany na środku pokoju. Na stole skarpety. Buty rozrzucone w dwóch odległych kątach leżą. Ścieżka z zabawek zdradza, w którym kierunku udała się ich właścicielka. W kubku mleko – oczywiście, że niedopite, bo nagle zmieniły się gusta, więc w drugim kubku „tjuskawkowe”, a nie „cekoladowe”. W tv „Małe Królestwo Bena i Holly” – to nic, że nie ogląda, to nic. Zmienić kanału nie można. I w tym wszystkim ja. Zbieram te skarpety, buty, kubki, zabawki. Sprzątam ten piasek. Nie biorę pilota nawet do ręki.
Pełno jej w całym domu. Jej zabawek, jej śmiechu, jej potoku słów, jej maciupkich (chociaż coraz większych) ubranek, jej potrzeb, jej zachcianek, jej marzeń spełnionych i tych cały czas na liście do spełnienia… i mimo, że czasami ta codzienność tak przytłacza, że mam ochotę wystrzelić się w kosmos, aby choć przez chwilę pobyć sama to już nie chciałabym za nic w świecie, aby było inaczej..
bo kiedy już wieczór zapadnie, w domu zapanuje błoga cisza przerywana jedynie chrapaniem mojego eM to już mi nie w głowie żadne kosmosy… patrzę sobie na to moje Dzieciątko, które tyle zamieszania w ciągu dnia robi i jestem najszczęśliwsza na świecie… wtedy zawsze czuję, że tu gdzie jestem to dokładnie to miejsce, w którym chciałabym być…
PS. na zdjęciach malwy, z których jestem prze okrutnie dumna, bo wyhodowałam je z kilku ziarenek. Mój eM chciał je już kilka razy wyrwać twierdząc, że chwasty hoduję, ale ja się nie dałam i oto są – wielkie, ogromne, piękne :) (Aga te zdjęcia to też tak trochę dla Ciebie :*)