o drewnianej rocznicy.

5 lat. Tylko tyle i aż tyle. Mimo upływu czasu nadal śpiewam „Niebieską piosenkę”, do której zatańczyliśmy 5 lat temu walca angielskiego…

„Ja wstawię się za tobą
i z podniesioną głową
dziękował będę, że
Pan dał mi właśnie ciebie
w radości i w potrzebie,
na lepsze i na złe.”

I jedyne o czym teraz marzę to to, aby móc ją śpiewać każdego kolejnego 29 sierpnia.

1

2

4

4

Poranna wspólna kawa, nasza piosenka w tle, za oknem słońce i uśmiechnięte Maleństwo biegające po naszym własnym mieszkaniu – tak właśnie spełniły się moje marzenia w ciągu tych pięciu lat.

Reklama
o drewnianej rocznicy.

o kwintesencji lata.

Nie da się ukryć – przyszła jesień i całkiem nieźle sobie u nas poczyna. Zabrała ciepłe dni, dała zimne poranki, przyniosła deszcz i wilgoć, a słońce jakoś nie bardzo chce się temu sprzeciwić… no cóż – pogodzić się z tym trzeba – tylko dlaczego znowu, kiedy my mamy urlop leje od rana do wieczora??? taka nasza tradycja chyba… więc jeśli ktoś chce mieć pogodę w danym czasie to warto nas zapytać kiedy urlop planujemy! to tak na przyszłość, taka dobra rada…

Po cichu jednak liczę, że jeszcze ciepłe dni wrócą (wraz z naszym powrotem do pracy pewnie), a póki co wspominam sobie letni czas. Lato dla mnie to nie tylko upały i słońce. Dla mnie lato to przede wszystkim kwiaty – zarówno te narwane na łące, jak i kupione w kwiaciarni… Takiego wyboru nie ma o żadnej innej porze roku – no i do tego są nadzwyczaj tanie, więc tak naprawdę można mieć co kilka dni inne świeże kwiaty na stole. Bo o ile kwiatów doniczkowych u nas brak (poza jednym storczykiem), tak kwiatów ciętych u nas zawsze sporo. Świeże kwiaty w wazonie to chyba najlepszy dowód na to, że o dom się dba, że dom żyje. To też świetny sposób na małe zmiany we wnętrzu niewielkim kosztem, bo chyba nic tak nie dodaje uroku wnętrzu jak kilka kolorowych kwiatków.

Kwiaty, które najbardziej mi się z latem kojarzą to bezapelacyjnie maki i słoneczniki, ale tak naprawdę wszystkie lubię i otaczam się nimi często. To dla mnie po prostu kwintesencja lata.

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

A kiedy jesień puka do drzwi kwiaty zastąpić można jarzębiną… i dalej jest pięknie ;)

16

17

o kwintesencji lata.

o naszej „budowie”.

Aby przedstawić pełen obraz naszego przedsięwzięcia zwanego „budowa tarasu” postanowiłam zrobić małą dokumentację fotograficzną. Nie jest ona zbyt dokładna, bo kiedy w rękach trzyma się łopatę to trudno chwycić jeszcze aparat, ale mam nadzieję, że mimo wszystko udało mi się złapać to, co najważniejsze, a mianowicie – jak powstało coś z niczego.

Tak nasz taras wyglądał mniej więcej kilka miesięcy po tym jak otrzymaliśmy klucze do mieszkania (wcześniej nie było na nim nic, oprócz kilku chodnikowych płyt i masy kamieni różnej wielkości, które miały zastępować trawnik).

1

Potem przechodził masę różnorakich metamorfoz – zainteresowanych odsyłam tutaj oraz tutaj. I nie mówię, że było wtedy źle, bo całkiem przyjemnie się tu czas spędzało. Jednak marzenia moje były ciut inne. Przede wszystkim chciałam drewniany podest z prawdziwego zdarzenia, który nie będzie się uginał pod ciężarem  naszych ciał, bo ten, który zrobiliśmy na szybko niestety „chodził” razem z nami.

A więc, że podest ma być było postanowione już dawno – teraz tylko pozostało pytanie – jaki? gdzie ułożony? jak ułożony? z czego? debatowaliśmy nad deskami kompozytowymi, deskami sosnowymi, a nawet nad podestem zrobionym z palet euro. W końcu postawiliśmy na deski modrzewiowe (jak one pachniały! ach!) i zabraliśmy się za robotę!

***

Kolejne zdjęcia tylko dla ludzi o mocnych nerwach ;)

Dzień pierwszy – zaczynamy!

1

Prawa i lewa strona oraz główny pomocnik w akcji.

2

Dzień drugi – układamy bloczki (a raczej je wkopujemy – chyba najgorszy etap pracy)

3

Przyjechały deski :)

4

Bloczki na właściwych miejscach. Ziemia wywieziona – teraz wozi się księżniczka.

5

Dzień trzeci – legary ułożone, zamocowane i zabezpieczone drewnochronem.

6

Pierwsze deski ułożone (radość!), nadzór budowlany czuwa nad ilością użytych śrub.

7

Dzień czwarty – Więcej, więcej, coraz więcej!

8

Wszystkie deski ułożone. Pierwsze testy.

9

I pierwsze roślinki.

10

Dzień piąty – bawić się już można!

11

Dzień szósty – zabawa zabawą, ale pora wracać do pracy!

12

Posprzątane, drzewka posadzone, więc pora wziąć się za malowanie.

13

Olej przygotowany? no to zaczynamy!

14

malujemy, malujemy…

15

i dalej malujemy…

16

i trwało to aż 3 dni, bo niestety deszcz – nasz towarzysz, nie chciał nam ułatwić zadania…

17

Dzień dziewiąty – pomalowane, w miarę wysuszone, można zacząć działać dalej. Układamy więc puzzle.

18

Z puzzli zaczyna wyłaniać się pewien pożądany obraz.

 19

Dzień dziesiąty – od rana praca wre. Sadzimy lawendę, siejemy trawę, podlewamy…

20

W tym momencie nasza zielona enklawa wyglądała już mniej więcej tak jak ja tego oczekiwałam. Po drodze jednak zostaliśmy postawieni przed małym dylematem, co zrobić z dziurą (głęboką na około pół metra, roboczo zwaną przez nas basenem), która powstała w wyniku wybrania ziemi, potrzebnej nam w innym miejscu? okazało się, że ziemie, którą wywieźliśmy wcześniej trzeba przywieźć z powrotem. Ale jak? taczkami się nie dało pod górkę wjechać, bo zbyt stromo. Decyzja więc zapadła – wozimy przez mieszkanie ;) i tym oto sposobem przez środek naszego mieszkania przejechało 15 taczek z ziemią – pozdrawiamy sąsiadów, którzy myśleli, że już zwariowaliśmy do reszty… żałuję, że nie mam zdjęcia dokumentującego ten proceder… dziurę jednak zasypaliśmy, a w miejscu gdzie stoi Mała Po na powyższym zdjęciu już rośnie trawa!

CDN.

PS. Gratuluję serdecznie tym, którzy przebrnęli przez te zdjęcia;) i przede wszystkim dziękuję Michałowi, który był całą siłą sprawczą powyższego zamieszania – najlepszy fachman w okolicy, a zarazem mój bratanek :D! w razie czego służę nr telefonu!

o naszej „budowie”.