Jak spędziliście weekend? Obowiązek/przywilej obywatelski spełniony? :)
My oprócz tego, że pomaszerowaliśmy oddać nasze cenne głosy wyborcze postanowiliśmy wczoraj przemeblować nasze mieszkanie. Myślałam, że w tym naszym maleńkim M przerobiliśmy już wszystkie układy mebli i raczej już nic nowego nie przyjdzie nam do głowy. A przynajmniej nic takiego co byłoby w miarę sensownym i wygodnym ustawieniem. No ale jak wiadomo powszechnie ja zmiany uwielbaim, a już te zmiany meblarsko-wnętrzarskie to najbardziej :) a więc po małym liftingu pokoju Małej Po, wczoraj przyszła pora na większy lifting pozostałej części mieszkania. I tym oto sposobem dzisiaj rano nie do końca wiedziałam czy oby na pewno we właściwym łóżku,a w dalszej kolejności we właściwym mieszkaniu się obudziłam. Na szczęście po dokładniejszym przyjrzeniu się towarzyszom mego snu stwierdziłam, że jestem u siebie ;)
Ale, ale nie o przemeblowaniach dzisiaj miało być. Dzisiaj o literkach moich ulubionych! Właśnie sprawdziłam, że ostatnio moje literkowe wytwory pojawiły się tutaj rok temu! a przecież robię je cały czas! To chyba moje najwdzięczniejsze „robótki ręczne”. Zawsze ale to zawsze z mamą/ciocią/babcią itd. która zamawia u mnie literki nawiązuje się jakaś nić porozumienia, bo maili wymieniam zwykle przy tych projektach dużo. I nawet już po zakończonej współpracy, czyt. literki docierają na miejsce i się podobają, wysyłamy do siebie maile, chociażby z krótkimi pozdrowieniami :)
Od jakiegoś czasu moje literki oraz girlandy, które mogą być kolorystycznie dobrane do literek można kupić w sklepiku My Scandi, który prowadzi bardzo zdolna dziewczyna Alicja. Jeśli jeszcze tam nie byliście, koniecznie zajrzyjcie! Przyjrzyjcie się też plakatom, które tworzy Ala, bo już na dniach będziemy mieć dla Was niespodziankę z nimi związaną!
Żeby jeszcze pobudzić Waszą wyobraźnię związaną z niespodziankami to zdradzę Wam pewną tajemnicę, już niedługo moje literki, spinki i wiele, wiele więcej można będzie dotknąć, zobaczyć na żywo i nawet kupić ;) a jak Wam jeszcze będzie mało to nawet będzie można ze mną zamienić kilka zdań :P szczegóły wkrótce!
A teraz aby już nie przedłużać zapraszam do mojego literkowego świata :)
W poprzednim wpisie, który pokazał nasz październik w wydawałoby się pełnej krasie, pominęłam jeden szczegół. Rowerowy szczegół. Bo zdecydowanie październik był dla nas miesiącem, który stał pod znakiem różowego rowerka. No ale po kolei….
Wszystko zaczęło się w tamtym roku, kiedy Mała Po dostała rowerek biegowy na Dzień Dziecka. Dość szybko załapała o co w tej całej jeździe na rowerze chodzi, no i poszłoooo… a raczej pojechało mi Dziecko! Oczywiście radość z jazdy wzrastała wraz ze wzrostem górek, które należny pokonać i wprost proporcjonalnie do strachu w oczach Matki. Szybko też Dziecko na zielonym rowerku i kasku w kropki okazało się postrachem całego osiedla i okolicznych ścieżek rowerowych. Kto mógł uciekał na bok, kto miał pod opieką swoje lub cudze dziecko brał go szybko pod pachę, do domu, unieruchamiał w wózku (zależy co akurat miał pod ręką) i czekał aż mały Postrach na zielonym rowerku przemknie (i być może już nie wróci).
Szaleńcza jazda trwała rok. Rozpędzamy się, nogi do góry i sruuu… W końcu Dziecko zauważyło, że inne dzieci mają przy swoich rowerkach pedały. No i wtedy dopiero zaczęła się „jazda”.
„Ja chcę rowerek z pedałkamiiii… z pedałkami… różowy… z pedałkami!!!!”
No więc Rodzice zaczęli rozważać zakup. Cóż było począć? I chociaż oczami wyobraźni widziałam moje Dziecko, którego ja nie jestem już w stanie dogonić, a ono nic sobie nie robi z mojego „Hamuuujjjj…!” to w końcu przystałam na pomysł pojawienia się nowego rowerka. Zakup pojazdu postanowiła sfinansować Babcia. Nie do końca wiem, czy też już miała dość „ja chcę rowerek z pedałkamiiii!” czy chciała się sąsiadkom pochwalić, że jej wnuczka potrafi też dostojnie poruszać się na rowerze (czyt. bez nóg podniesionych po same pachy). Nie wiem. Nie wnikałam za głęboko w te kwestie. Przystałam na pomysł, bo jak wiadomo babciom się nie odmawia (a już szczególnie Babci Helence).
Zatem komisja w składzie Babcia Helenka, Mama, Tata i Mała Po udała się do sklepu celem wybrania rowerka bardziej lub mniej różowego. Każda z tych osób miała bardzo poważną rolę do odegrania podczas jakże istotnego procesu zakupu. Babcia za rowerek miała zapłacić. Tata stwarzał pozory fachowca, który coś niecoś na tych pojazdach się zna. Mała Po miała zaakceptować odcień różu. A Mama starała się nad tą ekipą jakoś zapanować i doprowadzić do zakończenia historii pt. Zakup różowego rowerka z pedałkami, zakończenia, które wszystkich będzie satysfakcjonować.
Udało się! Mamy rowerek. Na czterech kółkach, z pedałkami, różowy.
A zatem teraz tylko pozostało nauczyć się na nim jeździć. Tata odkręcił kółka boczne, bo poszliśmy tokiem rozumowania, że skoro Mała Po równowagę potrafi na rowerze utrzymać, to zostaje tylko kwestia opanowania pedałów i będzie jeździć. Zatem zabrali swoje dwa kółka i poszli opanować nową umiejętność. Nie zdążyłam jeszcze wody na kawę zagotować, nacieszyć się całymi pięcioma minutami czasu tylko i wyłącznie dla siebie, a tu ktoś w drzwiach staje. Staje to jednak chyba za mało powiedziane. Wpada Mała Po z krzykiem, że Tata nie potrafi się MAŁYMI dziećmi opiekować! oburzenie jej sięga zenitu, więc boję się nawet zadawać jakiekolwiek pytania. Za nią stoi Tata. Na Tacie wisi rower. Z rowerowego koszyka bezwładnie zwisa miś. Próbuję opanować sytuację i powoli sklejam urywki zdań do kupy, aby dowiedzieć się co się właściwie stało.
Historia mrożąca krew w żyłach. Albowiem Tata puścił Małą Po SAMĄ z górki i kazał jej jechać. SAMEJ Z GÓRKI NA ROWERZE. Toż to niedopuszczalne. To nie powinno się wydarzyć. Zaufanie do Taty zatrzęsło się w posadach. I na nic tłumaczenia Taty, że asekurował, że był blisko, że przecież na rowerze jeździć potrafi! Rozumiem Tatę. Bo on Dziecko na głęboką wodę puszczać lubi i jest w tym dużo lepszy niż Mama. Rozumiem Dziecko, bo ono przyzwyczajone, że Matka za nim biega, chucha i dmucha (patrz poniższy filmik ;)).
Efekt był taki, że Mała Po do rowerka z pedałkami (tak, tak do tego różowego!) się zraziła. Na tyle mocno, że nie byliśmy w stanie jej przekonać, aby chociaż jeszcze raz na niego wsiadła. Stał więc taki biedny, samotny, smutny oparty od ścianę jakiś czas. Aż w końcu myślę sobie – ok chowam do kieszeni moje ambicje, że Dziecko będzie w wieku trzech lat na dwóch kółkach śmigać. Dokręcamy kółka boczne!
No i stało się! to było to czego brakowało!
Film może na to nie wskazuje, ale pod dachem mamy prawdziwego pirata drogowego ;)
PS. W związku z tym, że różowy rowerek jest teraz najlepszym przyjacielem Małej Po, a nasze mieszkanie niestety z gumy nie jest, a poza tym nie posiadamy na stanie piwnicy to na dniach do zakładki WYPRZEDAŻ GARAŻOWA trafi zielony rowerek biegowy oraz różowa hulajnoga. Jakby ktoś był chętny to proszę o kontakt.
No tak. Listopad już się zaczął, a ja jak zwykle z małym opóźnieniem podsumuje poprzedni miesiąc. Wrzesień wyglądał tak. A październik w kilku (no dobra! kilkunastu) zdjęciach wyglądał tak jak poniżej.
Na początek zagadka. Gdzie jest pies?
Zagadka numer dwa. Gdzie jest dziecko?
Pierwszy makijaż. Wykonany bez lusterka. W ukryciu.
Piję kawę na tarasie, a tuż obok pasą się owce. Takie rzeczy to chyba tylko u nas.
A innego dnia na wyciągnięcie ręki mamy latający balon, który czasami nawet obok nas wyląduje.
Studiowanie mapy od Premiera, którą można zamówić tutaj.
Tipi powróciło do łask.
Poranne wież układanie. Klocki w czołówce najlepszych zabawek od około 3 lat ;)
Powiedziała, że zrobiła im piknik. Nie wnikałam co im serwowała do jedzenia, ale towarzystwo ewidentnie zmęczone ;)
Jeden z pierwszych własnoręcznych podpisów.
Dekoracja pięciominutowa. Mam przyniosła chrobotka, Mała Po żołędzie.
A teraz ogłoszenia parafialne. Stworzyłam nową zakładkę pod tytułem WYPRZEDAŻ GARAŻOWA.Wrzuciłam (i będę wrzucać) tam różnorakie różnorodności, które szukają nowych właścicieli. Jakby ktoś na coś był chętny to proszę o kontakt.