Odkąd pamiętam marzyłam, aby ten balkon był miejscem przyjemnym dla oka. Takim gdzie chce się przyjść po ciężkim dniu, odpocząć, wypić kawę i odetchnąć powietrzem. Większą część swojego życia mieszkałam w mieszkaniu, do którego ów balkon należy. I mimo że formalnie mieszkanie jest moje to nie bardzo miałam tam jakieś pole do popisu jeśli chodzi o moje dekoratorskie zapędy. Tata – przeciwnik jakichkolwiek zmian, „wielbiciel” remontów, człowiek, dla którego zawsze dobrze jest jak jest. Mama – osoba która uważa, że dla świętego spokoju to już niech tak będzie, a poza tym „jak się tu wprowadzisz to i tak będziesz wszystko zmieniać”.
A więc jakiekolwiek zmiany na balkonie długie lata nie wchodziły w grę. Do czasu. Mama zaczęła przebąkiwać coś, że ten balkon taki brzydki (no nareszcie, w końcu to zauważyła!!!). A skoro już to zauważyła to ja nie chciałam tego zmarnować i zaczęłam kuć żelazo póki gorące. Telefon do Michała, który w tamtym roku stworzył nam taras. Szybki plan działania. I za kilka dni zaczęliśmy demolkę… a demolować było co ( żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia przed… a może to i dobrze?).
Co zastaliśmy? na podłodze linoleum – starsze ode mnie. Pod nim wylewka. Barierka, która była pomalowana chyba tysiąc razy, a każda warstwa farby wyraźnie była widoczna. Ściany sypiące się tu i ówdzie. Parapet tak paskudny, że opisać się tego nie da. A do tego wyszukane meble – każdy z innej parafii – wystawione na balkon na zasadzie „szkoda wyrzucić” no i zmora największa – sznury na pranie na całej długości balkonu, „bo tak zawsze było”.
Jedyne co było warte zostawienia to metalowe kwietniki i pelargonie ;) Cała reszta poszła na śmietnik.
Bite dwa tygodnie spędziłam na doprowadzeniu tego miejsca do takiego stanu jak poniżej. Michał zrobił nowiuteńką barierkę i drewnianą podłogę oraz zagipsował ściany Do mnie należała cała reszta. A więc pomalowanie wszystkich ścian i sufitu, pomalowanie desek na barierkę, pomalowanie parapetu, zaolejowanie desek podłogowych, odnowienie wszystkich sprzętów – czyli kwietników (które po prostu się sypały), krzeseł (stały na naszym tarasie), stolika, który był koloru pięknej rudej rdzy. A jako wisienkę na torcie zrobiłam ramę, na ścianę, która ma służyć jako kwietnik – zrobiłam ją z ram łóżka, które 100 lat temu poszło na śmietnik ;) więc brawo ja! Michał natomiast z desek, które zostały nam z podłogi zrobił donicę na kółkach wg mojego projektu, więc brawo on! Ja dorobiłam jeszcze skórzane uchwyty i tym sposobem nie kupując prawie nic wyposażyliśmy cały balkon!
Oczywiście, że gdybym robiła go dla siebie to wyglądałby ciut inaczej, ale ja chciałam, aby zrobić tu klimat babciowo-sielski, tak aby moi rodzice czuli się dobrze. I z tego co wiem czują się rewelacyjnie! Zatem w końcu! po prawie 40 latach doczekali się balkonu z prawdziwego zdarzenia. Niech im służy jak najdłużej! a ja z miłą chęcią wpadnę tam na kawę :)