No cóż. Pogoda do wymarzonych nie należała. I prawda jest taka, że to ona rozdawała karty podczas świąt. Śnieg padał, roztapiał się, padał, leżał… Było szaro-buro, a co za tym idzie ochota na jakiekolwiek spacery równała się zero. Zatem czas spędziliśmy bardzo domowo, wyjścia na zewnątrz ograniczyły się tylko do tych z serii „jak mus to mus”.
Nie lubię takiej Wielkanocy. No nie lubię i już. Na inną czekałam. Słońca chciałam, takiego które da kopa i energię do działania. Temperatura powyżej 15 stopni mi się marzyła. Kwiaty, zieleń i wiosna. A dostaliśmy piękną zimową aurę, w której nijak odnaleźć się nie potrafiłam. Odpuściłam więc pucowanie okien, odpuściłam generalne porządki wewnątrz, a na taras nawet nie wyszłam, aby go ogarnąć… Swoją drogą jak to pogoda potrafi wszystko zepsuć, nie? przecież podobna aura w grudniu powodowałaby euforię nie do opisania ;). No ale w kwietniu już nie przystoi zupełnie. Zatem nie było planów jakichś wielkich, na żywioł poszliśmy w kwestii planowania wolnego czasu, który był nam dany. Efekt jest taki, że w poniedziałek udało mi się nawet uciąć małą drzemkę w ciągu dnia co nie zdarza mi się wcale…
Było więc rodzinnie, domowo, bez spiny i nadęcia, leniwie wręcz.
Wszystkie tradycje jednak zachowane – bo i jajek malowanie się odbyło i prezentów rzuconych w śnieg przez zająca także miejsce miało ;)
Taka to była Wielkanoc 2015. A teraz już o wiosnę proszę. Ładnie proszę.