No czymże byłby grudzień bez pieczenia pierniczków? No czym?
No właśnie… grudzień bez piernika być nie może.
Nie chwaląc się – wyszły nam w tym roku wyborne. I przypuszczam, dlaczego tak się stało. Mała Po jeszcze nigdy tak ochoczo nie pomagała w całym procesie produkcji. Od pierwszej do ostatniej partii pierników wkładanych do piekarnika dzielnie się udzielała. I jak do tej pory była to pomoc z serii: napraw po Polci co właśnie zepsuła. Tak w tym roku rzeczywiście mi pomagała i poszło nam raz dwa.
A więc pięknie pachnie, jest pysznie, czuć, że święta już tuż, tuż…
Ale tak naprawdę to wszystko mało istotne – najważniejsze było to:
„Mamusiu to był najpiękniejszy dzień w moim życiu!”
Bo rzuciłam wszystkim… chromolić nieumyte okna, brak choinki i brudną podłogę… Bo czymże to jest? czy to ważne? czy istotne? nie. naprawdę nie. Dużo ważniejszy jest ten czas wspólny. Przedświąteczny, świąteczny… wspólny. Nie obok siebie, nie z „nie teraz” na ustach. Nie dajmy się zwariować przedświątecznej gorączce, odpuśćmy gdzie można, a można w wielu miejscach, uwierzcie! spróbujcie wyluzować, a zobaczycie, że to będą najpiękniejsze dni w waszym życiu…
Na koniec mam jeszcze jedną małą niespodziankę, dla tych którzy dopytywali mnie o konto na instagramie. No długo się ugiąć nie chciałam. Długo. Ale dałam za wygraną i oto jestem. Przygodę co prawda rozpoczynam dopiero, ale jakby kto był ciekawy co u nas tak bardziej na co dzień to zapraszam tędy. Mam nadzieję, że nie zawiodę :)