o majowych dniach.

Kiedy odbiera się telefony z pytaniem „gdzie jesteś?”, czyta maile w stylu „co się z Wami dzieje”, a ostatnie komentarze na blogu upominają mnie to oznacza, że dawno mnie tu nie było. Ano nie było. Bo powiem Wam szczerze, że rzeczywistość potrafi być wciągająca. Wyciąga swe macki po nas i wciąga nas z sił całych. Na tyle mocno trzyma, że nawet nam się walczyć z nią nie chce.

Marzec i kwiecień miałam mocno pracowity. Były takie tygodnie, że pracowałam od rana do nocy siedem dni w tygodniu. Minuty i godziny uciekały mi tak szybko, że nawet ich nie zauważałam. Dlatego postanowiłam, że maj to będzie miesiąc kiedy dam sobie trochę oddechu i ponadrabiam zaległości z życia. Idealnym przyczynkiem ku temu był fakt, że maj zaczyna się wolnymi dniami. I to nie tylko dla mnie, ale też dla wszystkich członków naszej rodziny. Zatem pobyliśmy razem, zwiedziliśmy trochę świata, przemierzyliśmy trochę kilometrów jako rowerzyści, odpoczęliśmy na naszym ulubionym tarasie… był czas na wszystko co przyjemne… zatem zostawiam Was z naszymi zdjęciami majowych chwil… i obiecuję, że będzie mnie tu teraz więcej! i jak zwykle zapraszam na  instagram. To chyba jedyne miejsce w sieci, gdzie udaje mi się ostatnio być na bieżąco ;)1

Ps. Tipi widoczne na zdjęciach jest na sprzedaż. Gdyby ktoś był zainteresowany to zapraszam ;)

Reklama
o majowych dniach.

o naszej „budowie”.

Aby przedstawić pełen obraz naszego przedsięwzięcia zwanego „budowa tarasu” postanowiłam zrobić małą dokumentację fotograficzną. Nie jest ona zbyt dokładna, bo kiedy w rękach trzyma się łopatę to trudno chwycić jeszcze aparat, ale mam nadzieję, że mimo wszystko udało mi się złapać to, co najważniejsze, a mianowicie – jak powstało coś z niczego.

Tak nasz taras wyglądał mniej więcej kilka miesięcy po tym jak otrzymaliśmy klucze do mieszkania (wcześniej nie było na nim nic, oprócz kilku chodnikowych płyt i masy kamieni różnej wielkości, które miały zastępować trawnik).

1

Potem przechodził masę różnorakich metamorfoz – zainteresowanych odsyłam tutaj oraz tutaj. I nie mówię, że było wtedy źle, bo całkiem przyjemnie się tu czas spędzało. Jednak marzenia moje były ciut inne. Przede wszystkim chciałam drewniany podest z prawdziwego zdarzenia, który nie będzie się uginał pod ciężarem  naszych ciał, bo ten, który zrobiliśmy na szybko niestety „chodził” razem z nami.

A więc, że podest ma być było postanowione już dawno – teraz tylko pozostało pytanie – jaki? gdzie ułożony? jak ułożony? z czego? debatowaliśmy nad deskami kompozytowymi, deskami sosnowymi, a nawet nad podestem zrobionym z palet euro. W końcu postawiliśmy na deski modrzewiowe (jak one pachniały! ach!) i zabraliśmy się za robotę!

***

Kolejne zdjęcia tylko dla ludzi o mocnych nerwach ;)

Dzień pierwszy – zaczynamy!

1

Prawa i lewa strona oraz główny pomocnik w akcji.

2

Dzień drugi – układamy bloczki (a raczej je wkopujemy – chyba najgorszy etap pracy)

3

Przyjechały deski :)

4

Bloczki na właściwych miejscach. Ziemia wywieziona – teraz wozi się księżniczka.

5

Dzień trzeci – legary ułożone, zamocowane i zabezpieczone drewnochronem.

6

Pierwsze deski ułożone (radość!), nadzór budowlany czuwa nad ilością użytych śrub.

7

Dzień czwarty – Więcej, więcej, coraz więcej!

8

Wszystkie deski ułożone. Pierwsze testy.

9

I pierwsze roślinki.

10

Dzień piąty – bawić się już można!

11

Dzień szósty – zabawa zabawą, ale pora wracać do pracy!

12

Posprzątane, drzewka posadzone, więc pora wziąć się za malowanie.

13

Olej przygotowany? no to zaczynamy!

14

malujemy, malujemy…

15

i dalej malujemy…

16

i trwało to aż 3 dni, bo niestety deszcz – nasz towarzysz, nie chciał nam ułatwić zadania…

17

Dzień dziewiąty – pomalowane, w miarę wysuszone, można zacząć działać dalej. Układamy więc puzzle.

18

Z puzzli zaczyna wyłaniać się pewien pożądany obraz.

 19

Dzień dziesiąty – od rana praca wre. Sadzimy lawendę, siejemy trawę, podlewamy…

20

W tym momencie nasza zielona enklawa wyglądała już mniej więcej tak jak ja tego oczekiwałam. Po drodze jednak zostaliśmy postawieni przed małym dylematem, co zrobić z dziurą (głęboką na około pół metra, roboczo zwaną przez nas basenem), która powstała w wyniku wybrania ziemi, potrzebnej nam w innym miejscu? okazało się, że ziemie, którą wywieźliśmy wcześniej trzeba przywieźć z powrotem. Ale jak? taczkami się nie dało pod górkę wjechać, bo zbyt stromo. Decyzja więc zapadła – wozimy przez mieszkanie ;) i tym oto sposobem przez środek naszego mieszkania przejechało 15 taczek z ziemią – pozdrawiamy sąsiadów, którzy myśleli, że już zwariowaliśmy do reszty… żałuję, że nie mam zdjęcia dokumentującego ten proceder… dziurę jednak zasypaliśmy, a w miejscu gdzie stoi Mała Po na powyższym zdjęciu już rośnie trawa!

CDN.

PS. Gratuluję serdecznie tym, którzy przebrnęli przez te zdjęcia;) i przede wszystkim dziękuję Michałowi, który był całą siłą sprawczą powyższego zamieszania – najlepszy fachman w okolicy, a zarazem mój bratanek :D! w razie czego służę nr telefonu!

o naszej „budowie”.

wrzosowisko.

Stwierdziłam wczoraj, że wrzosy zasadzę w tym roku dużo wcześniej niż zwykle, bo po pierwsze potem może nie być już ładnej pogody, która pozwoliłaby cieszyć nimi oczy, a po drugie przed nami czas urlopowy, którego w domu nie spędzimy, więc nie będzie okazji do grzebania w ziemi… Przy okazji zrobiłam kilka zdjęć, aby pokazać jak taras prezentuje się w tym roku…widać piaskownicę, która niestety nie doczekała się do tej pory przykrycia z prawdziwego zdarzenia (plan jest czasu tylko brak stale aby wcielić go w życie)… widać też moją betonową podstawkę pod parasol – swe zadanie spełnia – jednak w przyszłym roku chyba jednak trzeba będzie zainwestować w taką z prawdziwego zdarzenia… Zapraszam więc na nasze prywatne wrzosowisko :)

wrzosowisko.