Dzieciństwo to czas, w którym czary dzieją się dnia każdego. Każde zjawisko jest magiczne, każdą niezrozumiałą sprawę można magią nazwać, i wszystko można wyczarować. Dziecko nie szuka na siłę logicznych wyjaśnień i rozwiązań, dziecko przyjmuje to, co się na około niego dzieje z dziecięcą naiwnością, która niestety z dnia na dzień jest coraz mniejsza… wierzy w Świętego Mikołaja, krasnoludki, wierzy też w czary… i dopóki wierzy jest szczęśliwym dzieckiem, które ma piękne dzieciństwo pełne magii…
Ostatnio Mala Po coraz częściej zaczęła wspominać, że chciałaby różdżkę taką, którą mogłaby czarować… koniecznie „jóźową ze śrebrnym”! i tak w mojej głowie zrodził się pomysł, aby jej coś wyczarować! ja chciałam wyczarować „drewutnie”, o której kiedyś już pisałam. Jednak pomimo pertraktacji z eM, całej masy ustępstw na jakie byłam w stanie pójść, długo godzinnych debat – nie udało się! w pewnym momencie jednak doszliśmy do pewnego konsensu. Zamiast drewnianego domku dla małych dziewczynek, który już w mojej wyobraźni stał na naszym tarasie, postanowiliśmy postawić tipi, które jest bardziej mobilne, które można w każdej chwili złożyć i schować, które równie dobrze będzie służyć za magiczną kryjówkę ;) znalazłam więc to, które nam najbardziej odpowiadało i pokazałam małej Po – bez wahania wybrała to „jóźowe z motylkami”, a oczy się jej zaświeciły z radości…
Zamówiliśmy więc a na następny dzień kurier zapukał do drzwi w wielkim pudłem! I wtedy zaczęła się prawdziwa magia… Mała Po została podstępem wyprowadzona na spacer, ja zwolniłam się ciut z pracy i pobiegłam co sił w nogach do domu… rozłożyłam tipi (jak umiałam najlepiej, teraz już wiem, że z błędami, ale kto by wtedy czytał instrukcję?), do środka wrzuciłam poduszkę (której Po wcześniej nie widziała), malutką paczuszkę (która skrywała jeden z wymarzonych prezentów) i różdżkę, którą „wyczarowałam” wcześniej (idealna nie jest, ale wymogi małej Po spełniła, a mało tego – czaruje!!)… cały taras i tipi obsypałam cekinami (czyt. magicznym pyłem) i powiem Wam szczerze, że wyglądało to cudnie :)
Zostawiłam to wszystko na tarasie i poszłam po Małą Po, która była pewna, że mama właśnie wróciła z pracy… po 1893 zjeździe ze zjeżdżalni udało mi się ją w końcu zaprowadzić do domu… długo nie zauważała tego co się na tarasie stało, aż w końcu dostrzegła fragment tipi przez okno… wybiegła i stanęła jak wryta! oczom uwierzyć nie mogła! czary! przyszła wróżka, sypnęła pyłem i wyczarowała jej domek, i różdżkę zostawiła, i prezent… i wszystko to takie och i ach! czary! magia!
Nigdy jej takiej szczęśliwej nie widziałam! nigdy! Zdjęcia nawet w połowie nie oddają tej eksplozji radości, która wtedy wybuchła :)















W czarach pomogło mi NunuNu – muszę to napisać, bo tipi jest przepiękne, do tego cudownie opakowane, drobny dopisek ręcznym pismem i lizak w cudownej oprawie – to właśnie magia, która i mi pozwoliła na chwile poczuć się dzieckiem! dziękujemy!
PS. a z materiałów, które zamówiłam przy okazji wkrótce „wyczaruje” coś Ciocia Asia ;)