o wszystkich odcieniach jesieni.

No i się zaczęła. JESIEŃ.
Ulubiona pora roku. Uwielbiam, ale mówiłam już o tym nie raz, więc powtarzać się nie będę.
Lubię i tą złoto-kolorową ze zdjęć i tą szarą, która dzisiaj za oknem.

Ostatnie dni wygrzewałyśmy razem z Małą Po nasze buzie w słonku siedząc całymi dniami na tarasie. Przy okazji odganiałyśmy wszystko co złe, a zostało wyrządzone przez jakiegoś paskudnego wirusa, który nam się przyplątał.

Zaowocowało to mnóstwem zdjęć, które właśnie na tarasie naszym zrobiłam. Bo muszę Wam powiedzieć, że lubię to miejsce najbardziej jesienią. Wtedy kiedy słońce już tak mocno nie przygrzewa, a liście mienią się tysiącem barw, wtedy jest najprzyjemniej. Kubek gorącej kawy, koc, coś do czytania i można siedzieć tak pół dnia…

Uchwyciłam więc te piękne, jesienne chwile, aby w taki dzień jak dzisiaj zagrzać się od tych zdjęć. Mam nadzieję, że i Wam ciut cieplej się zrobi, kiedy na nie spojrzycie!

12345678910111213141516171819212223

Reklama
o wszystkich odcieniach jesieni.

niedziela.

przypomniałam sobie ostatnio pewne zdjęcie… na zdjęciu tym była Asia – mama chrzestna małej Po… miała jakieś 7 lat… siedziała na wrzosowisku… pięknym fioletowym wrzosowisku… pomyślałam sobie, że koniecznie musimy tam się wybrać i zrobić Po podobne zdjęcie… niedziela była piękna, słoneczna, więc spakowaliśmy manatki i ruszyliśmy…

co się okazało – z pięknego, bujnego wrzosowiska pozostało zaledwie kilka kępek wrzosu…

idąc dalej zahaczyliśmy też o brzozowy zagajniczek…

jednak największą frajdę Po sprawiło chodzenie po drzewach… usadowiła się wygodnie i ani myślała schodzić… bez krzyków przy ściąganiu się nie obyło :)

a w końcu i tak jak zwykle trafiliśmy na lotnisko… mówcie co chcecie, ale na mój gust to rośnie mi mały lotnik… ona na samoloty może patrzeć godzinami… tu obserwuje odprawę spadochroniarzy… też z zaciekawieniem żeby nie było…

żeby jednak nie wrócić z pustymi rękami trochę wrzosu przyniosłam… akurat tyle, aby włożyć do maleńkiego wiaderka i postawić w moim kąciku „pracowym”, który rodzi się w wielkich bólach… chyba najdłużej tworzący się zakątek naszego mieszkania… pomysłów mam kilka, ale brakuje mi czasu, bo non stop jest coś pilniejszego… ale półka już wisi, więc kolejny krok do przodu…

niedziela.