o małej puchatej kuleczce.

W naszym domu pojawił się ktoś. Małe to, kochane, słodkie… Całkowicie zawróciło nam w głowie :)

Chociaż mogłoby się wydawać, że decyzja o pojawieniu się tego stworzonka w naszym domu była spontaniczna, bo zakochaliśmy się bez pamięci to było zgoła inaczej. Dobre kilka miesięcy zastanawialiśmy się czy to dobry pomysł. Wpadła na niego oczywiście Mała Po, która kotki darzy miłością wielką. Najbardziej przeciwny był Tatuś. Mama miała wiele wątpliwości. Kotek w domu był jednak marzeniem na tyle wielkim, że ulegliśmy, chociaż wszyscy na około się po głowie pukali, kiedy usłyszeli co zamierzamy zrobić.

Wiedzieliśmy, że kotek ma być poczciwym dachowcem tzw. powsinogą. Żadne tam rasowe piękności w grę nie wchodziły. Od zawsze wyznaję zasadę – NIE KUPUJ, ADOPTUJ, bo to zawsze korzyść dla zwierzaka, bo zwierz ma być przede wszystkim mocno kochany, a w następnej kolejności ma się pięknie prezentować.

Poszukiwania kotka trwały więc jakiś czas, ale po kilku nieudanych próbach adopcji w końcu się udało. Trafił do nas ok. czterotygodniowy Rupieć. Początki do łatwych nie należały. Rupieć nie potrafił sam jeść, Klamot nie akceptował go zupełnie, a do tego wszystkiego koteczek był przerażony nową sytuacją na tyle, że miauczał całe noce… i gdyby nie jego wrodzona słodkość, piękność i powabność kocia to chyba bym miauczała razem z nim… na szczęście dzisiaj już mogę powiedzieć, że się siebie wszyscy nauczyliśmy. Kotek jest mądry, po dwóch dniach nauczył się korzystać z kuwety, zaczął sam jeść. Klamot zaakceptował go całkowicie, zrobili się już z nich kumple. Razem śpią, jedzą z jednej miski. Mała Po przeszczęśliwa. Kiedy wraca z przedszkola najpierw biegnie do Rupiecia wyściskać go i wycałować.

I chociaż decyzja o adopcji kotka nie była łatwa to wiem, że dobrze zrobiliśmy podejmując ją. Mam wrażenie, że z tą małą kuleczką do domu weszło jakby więcej radości i życia.

o małej puchatej kuleczce.